22:16

"Przebudzenie Olivii" - Elizabeth O'Roark | Recenzja

"Przebudzenie Olivii" - Elizabeth O'Roark | Recenzja
Olivia zdobywa stypendium sportowe na Uniwersytecie w Colorado. Jest twarda, wybuchowa oraz nieokiełznana. Skrywa w sobie tajemnicę, która może ją zniszczyć. Will jest trenerem żeńskiej grupy biegaczek. Po śmierci ojca porzucił marzenia o wspinaczce i zajął się rodzinną farmą. Ta dwójka nie pała do siebie sympatią, traktują się z rezerwą, lecz po jakimś czasie ich stosunek się zmienia. Will próbuje pomóc Olivii zmierzyć się z demonami przeszłości. Pomiędzy nimi budzi się pożądanie i przyciąganie, które nie daje im spokoju. Jak potoczą się ich dalsze losy? Co ukrywa Olivia? Przekonaj się sam, czytając tę książkę!

O tej pozycji słyszałam same pozytywne opinie od dnia jej premiery. Długo się na nią szykowałam i w końcu udało mi się dopaść ją w swoje ręce. Zakupiłam ją na jednej z grup facebookowych za 20 zł z wliczonymi już kosztami przesyłki. Jest to naprawdę mało! Oczywiście, egzemplarz był używany, raz przeczytany, lecz kompletnie mi to nie przeszkadza, bo jego stan jest wręcz idealny. Chciałabym jeszcze wspomnieć, że dziewczyna na okładce bardzo przypomina mi Shelley Henning, więc właśnie tak wyobrażałam sobie główną bohaterkę.
"Czuję, jakbym stała nad przepaścią, i jedyne, co mi zostaje, to skoczyć."
Pozostając przy Olivii od razu nasuwa mi się myśl, że ją polubiłam. To prawda, jest agresywna, nie potrafi panować nad emocjami, problemy rozwiązuje pięściami, ale uwielbiam jej temperament i buntowniczy charakter. Przede wszystkim nie daje sobie w kaszę dmuchać, ma sarkastyczne odzywki, którymi totalnie skradła moje serce i jest bezczelna, lecz w ten świetny sposób. Dawno tak nie wychwalałam żadnej postaci damskiej, więc Liv doliczam dodatkowe punkty. Will też jest super. Przystojny, wysportowany, i posiadający niezwykle dobre cechy osobowości. To w jaki sposób troszczył się o Olivię, sprawia, że aż się rozpływam. Zresztą, jego rodzinę również ubóstwiam. Dorothy (mama) jest kochająca, współczująca, pomocna. Tylko do rany przyłóż! Za to jego brat powalał mnie swoim zachowaniem na łopatki. Poczucie humoru na najwyższym poziomie. Do tego jego zagrywki, które sprawiały, że Will był zazdrosny, są mistrzostwem. Mamy też postacie, których nie lubi nikt, ale można było się ich spodziewać, bo są bardzo schematyczne. Przecież nie mogłoby zabraknąć zazdrosnej dziewczyny i nieprzyjemnej koleżanki z drużyny. Podoba mi się to, że nie tylko główni bohaterowie mają swoją historię, bo nawet ci epizodyczni nie są tylko papierowymi ludzikami. Mają swoją przeszłość, charakter, rolę. Przedstawienie wszystkich tych osób na piątkę z plusem. Jestem pod wrażeniem!

Jeśli chodzi o fabułę, to spodziewałam się czegoś innego. To znaczy, wydawało mi się, że będzie to zwykły romans, erotyk, jakkolwiek to nazwać. A tymczasem mamy tutaj coś o wiele ciekawszego. Dzieciństwo Olivii jest makabryczne, a my odkrywamy je kawałek po kawałku. Nie wyobrażałam sobie, że zostaną przedstawione aż tak straszne rzeczy. Czytając niektóre fragmenty, przechodziły mnie dreszcze. Kiedy poznajemy odpowiedzi na nurtujące nas pytania, otwieramy buzię ze zdziwieniem. To nie jest zwykłe love story, gdzie mamy ochotę rzygać tęczą. Cała opowieść wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie.
"Coś drga w kąciku jej ust. I nagle zdaje mi się, że warto było tyle się z nią naużerać, byle tylko zobaczyć, jak prawie się uśmiecha."
Wątek romantyczny został poprowadzony w roztropny sposób. Mianowicie główni bohaterowie nie rzucają się od razu sobie w ramiona, choć już od początku autorka zaznacza, że mamy do czynienia z atrakcyjnymi osobami, co Olivia i Will od razu zauważają. Jednakże najpierw wprowadzono etap nienawiści, a dopiero potem stopniowo przeradzało się to w sympatię. Ich relacja kiełkuje z każdym rozdziałem. Nie zakochują się w sobie ot tak, aby tylko rozwinąć akcję.

Kiedy zostaje nam około pięćdziesięciu stron do końca, mam wrażenie, że opisywane wydarzenia opierają się już tylko na seksie. Trochę mnie to męczyło i nudziło, ale później rozegrano też parę innych rzeczy i ostatecznie jestem usatysfakcjonowana. Tak naprawdę po sytuacji w domu brata Erin, reszta to jeden wielki epilog. Jednak nie narzekam, bo przeczytanie jednego imienia na ostatniej stronie, jakoś sprawiło, że byłam szczęśliwa, ale jednocześnie smutna. Jeśli ktoś czytał, to na pewno mnie zrozumie.

Podsumowując, "Przebudzenie Olivii" to książka godna polecenia. Spędziłam przy niej przyjemnie czas i możliwe, że nawet kiedyś do niej wrócę. Jeśli nie czytaliście tej lektury, to koniecznie się za nią zabierzcie. Na pewno nie pożałujecie! Jeśli jednak zapoznaliście się z historią Olivii i Willa, czekam na komentarze od was. Może podyskutujemy? A tymczasem do następnego 💋

08:00

"Ponad wszystko" - Nicola Yoon | Recenzja

"Ponad wszystko" - Nicola Yoon | Recenzja
Maddy choruje na SCID. W skrócie – ma alergię na cały świat. Nie opuszcza swojego domu nawet przez sekundę, czas spędza wyłącznie z mamą oraz Carlą, jej pielęgniarką, a zarazem przyjaciółką. Dziewczyna uczy się przez Internet, czyta mnóstwo książek i wciąż przegrywa w scrabble. Powietrze, którym oddycha jest filtrowane i zmieniane co godzinę, rzeczy, które przychodzą do niej z zewnątrz są odkażane, mieszka w białej bańce bez szansy na normalne życie. Niespodziewanie na jej drodze pojawia się Olly, który przeprowadza się do domu obok. Ukradkowe spojrzenia, porozumiewanie się za pomocą pantomimy, pisanie wiadomości na oknie, wymienianie nocą esemesów. Te niewielkie gesty dają Maddy nadzieję. Nadzieję, że jeszcze wszystko się ułoży. Historia nastolatków, którzy udowadniają, że nie potrzeba fajerwerków, aby się pokochać. Bez smaku, bez dotyku, bez zapachu. Ta opowieść oczaruje Cię od samego początku! 

Nie pamiętam, kiedy zakupiłam tę pozycję. Z pewnością było to parę miesięcy temu. Jednak cierpliwie czekała na swoją kolej i w końcu zabrałam się za nią. Zanim przejdę do recenzji, chciałabym wspomnieć o oprawie graficznej. Żadna nowość, że jestem okładkową sroką i zachwycam się nad nimi jak nienormalna, lecz tylko spójrzcie na tę piękną okładkę. W rzeczywistości wygląda jeszcze fantastyczniej niż na zdjęciu. Cieszę się, że nie pokusiłam się na tę filmową. Zresztą w środku jest równie niesamowita. Co jakiś czas pojawiają się obrazki, które wykonał mąż autorki. Dobra robota! Książka posiada również dodatki w postaci spoilerów życiowych Madelaine, spiral życia, wyników lekarskich i e-maili. Całość prezentuje się dobrze. Uwielbiam lektury, które oprócz treści, są przyjemne dla oka. +10 punktów do pozytywnej recenzji.
"Obietnica - kłamstwo, którego ma się zamiar dotrzymać."
Po przeczytaniu opisu wydawało mi się, że będzie to schematyczna historia o chorej dziewczynie, których w pewnym okresie było na pęczki. Na szczęście zostałam mile zaskoczona, ponieważ w tym przypadku było to coś, co wywołało we mnie tyle emocji, ile nie wywołała żadna powieść tego typu. Potrafiłam odczuwać wszystko razem z Maddie. Jej smutek, radość, przygnębienie, złość, miłość i rozentuzjazmowanie. Poza tym nastolatka nałogowo czyta książki, co zdecydowanie nas do siebie przybliżyło. Głównych bohaterów bardzo polubiłam. Olly był taki... taki nieprzewidywalny. Rozśmieszał mnie, ale też rozczulał. Ta dwójka została świetnie ze sobą dobrana. Oboje mają trudne życie, lecz potrafią wspierać i pocieszać siebie nawzajem. Carla także przypadła mi do gustu. Była ogromnym wsparciem dla swojej podopiecznej. Jeśli chodzi o mamę Maddie, to... jakoś nie przekonywała mnie do siebie od samego początku. Widać było, że kocha swoją córkę nad życie i niesamowicie o nią dba, ale z drugiej strony jej zachowanie sprawiało, że nie do końca jej ufałam. Przy momentach z Pauline pozostawałam czujna i z uwagą czytałam każde wypowiedziane przez nią słowo. Reszta postaci była mi zupełnie obojętna. Pewnie dlatego, że nie mieliśmy okazji ich bliżej poznać. Oczywiście, rodzina Olivera też odgrywała rolę w tej historii, lecz ten temat jest szeroki i głęboki jak morze. Ich przypadek jest trudny i jedyne, co mogłabym powiedzieć, to współczuję. Współczuję życia przy boku kogoś takiego. Nie toleruję przemocy i alkoholizmu. Ten człowiek zniszczył trzy osoby, a ja najchętniej wymierzyłabym mu najsurowszą karę. Cieszę się, że ten wątek zakończył się w taki sposób, w jaki się zakończył.

Przejdę do zwrotu akcji, który wystąpił w tej książce. Gdyby ktoś spytał mnie w połowie lektury czy podejrzewałam cokolwiek, odpowiedziałbym nie. Dopiero paręnaście stron przed ujawnieniem pewnych wątków, domyśliłam się jak dalej potoczą się losy głównej bohaterki. Szczerze? Czułam się nieco dziwnie. Nie wiem jak zareagowałabym na tę wieść, gdybym była na jej miejscu. W pewnym sensie rozumiem, co skłoniło pewną osobę do tak radykalnych kroków, ale nadal uważam ten czyn za okropieństwo. Ten motyw czytałam z otwartą buzią, wciąż nie wierząc w rozwój historii. Jednak nie chcę nic więcej zdradzać, gdyż popsułoby to całą zabawę. Spoilery zniszczyłyby wszystko.
"Czasami czytam ulubione książki od tyłu. Zaczynam od ostatniego rozdziału i przesuwam się ku początkowi. W ten sposób bohaterowie przechodzą od nadziei do rozpaczy, od samoświadomości do zwątpienia. W romansach pary zaczynają jako kochankowie, a kończą jako dwoje obcych sobie ludzi. Książki o dorastaniu stają się powieściami o utracie sensu w życiu. Ożywają ulubieni bohaterowie."
Zakończenie było dobre. I tylko dobre. W sumie na tle całej książki wypadło nawet trochę słabo. Liczyłam na zupełnie inne dokończenie opowieści. Przynajmniej ja zrobiłabym kompletnie inaczej niż autorka. Może roztrzaskałoby to moje serce na milion małych kawałeczków, ale wtedy dałabym największą notę. Czasem te najsmutniejsze rozwiązania, są tymi najlepszymi.

Reasumując, "Ponad wszystko" jest książką, która nie szybko uleci mi z głowy. Naprawdę mi się podobała, stała się jedną z moich ulubionych. Gorąco wam ją polecam. Jeśli nie mieliście okazji po nią sięgnąć, zróbcie to teraz. Powieść czyta się niezwykle lekko i szybko. Wystarczy jeden wieczór na zapoznanie się z każdym rozdziałem. Jestem zachwycona! Myślę, że będę miała solidnego kaca książkowego. Mieliście okazję zapoznać się z tą lekturą? Jakie macie o niej zdanie? A może dopiero macie ją w planach? Czekam na wasze komentarze. A tymczasem ściskam ciepło i do następnego! 😋

06:00

"Żniwiarz: Pusta noc" - Paulina Hendel | Recenzja

"Żniwiarz: Pusta noc" - Paulina Hendel | Recenzja
Magda Wojna nie jest zwykłą dwudziestolatką. Pomiędzy pracą w księgarni a obowiązkami domowymi, dziewczyna w wolnych chwilach tropi upiory rodem ze słowiańskich wierzeń. Jej wujek Feliks jest żniwiarzem, który jako jeden z nielicznych potrafi odesłać potwory do Nawii. Bezkosty, martwce, upiry – to tylko niektóre z demonów, z którymi przyjdzie im walczyć. Ostatnio z krainy umarłych uciekła najpotężniejsza istota, z jaką żniwiarze kiedykolwiek musieli się zmierzyć. Jak potoczą się losy Magdy? Jak zareaguje na jej podwójne życie Mateusz, z którym zaczyna spędzać coraz więcej czasu? Czy Feliks jest wystarczająco silny, aby przywrócić równowagę? Przeczytaj, aby się dowiedzieć!

Przede wszystkim chciałabym wspomnieć o okładce, która jest przepiękna! Uwielbiam ją. Wielkie oklaski dla wydawnictwa IV Strona. Niezmiennie oprawa graficzna, wydawanych przez nich książek jest fenomenalna, a ja biję pokłony. Tę pozycję miałam na swojej półce od jakiegoś czasu, ale nigdy nie było okazji, aby się za nią zabrać. W końcu przyszła jej pora.  Zdecydowanie ta opinia będzie pozytywna. Ostatnio trafiałam na lektury, które niekoniecznie przypadały mi do gustu. Jednak w tym przypadku jestem usatysfakcjonowana. Na szczęście zaopatrzyłam się już w drugą część "Żniwiarza", za którą niedługo się zabiorę.
"Podziwiam cię, że wiedząc o tym wszystkim, potrafisz wieść jeszcze normalne życie."
Oczywiście, nie jest to arcydzieło, lecz uważam, że poprzeczka została ustawiona dosyć wysoko. Tym bardziej, że jest to debiut Pauliny Hendel. Polscy autorzy w ostatnich latach naprawdę się popisali i urzekł mnie fakt, że niektóre serie czyta się przyjemniej niż zagraniczne. Jednak przejdźmy już do recenzji. Cóż, zacznę od głównych bohaterów. Początkowo myślałam, że Magda będzie mnie denerwować, bo przyznajmy szczerze – nie zrobiła najlepszego pierwszego wrażenia. Z kolejnymi rozdziałami rozwinęła się. Doceniałam jej odwagę, poświęcenie i inteligencje. Czasami gdyby nie ona, Feliks nie wyszedłby cało ze spotkania z potworami. Dlatego daję plusa za stworzenie normalnej pierwszoplanowej postaci. Jeśli zaś chodzi o jej wujka, to niekiedy grał mi na nerwach, ale gdzieś głęboko, ale to naprawdę głęboko potrafiłam go tolerować. Mateusz sprawiał dobre wrażenie, lecz w całej historii był mi raczej obojętny. Najbardziej lubiłam Nadię. Wydawała się autentyczna, często mnie zaskakiwała i podziwiłam jak świetnie radziła sobie w sytuacjach wyjątkowych. Reszta bohaterów tworzyła ładne tło, zbytnio się nie wychylając. Nie ma kogoś, kogo bym ukatrupiła, więc jest dobrze, ale też bez przesady. Uważam, że nad niektórymi można jeszcze popracować, bo dało się z nich wykrzesać nieco więcej. To jak z cytryną. Wyduszacie z niej niby cały sok, ale w środku tego soku trochę zostało.

Sama fabuła zainteresowała mnie. Zdarzały się momenty, w których z zapartym tchem śledziłam dalsze losy bohaterów, ale też pojawiały się nużące, ciągnące w nieskończoność opisy. Mitologia słowiańska to temat długi i szeroki, w którym mogłabym się wciąż zaczytywać. Dlatego brakowało mi więcej demonów, gdyż ten wątek został trochę potraktowany po macoszemu. Niektóre wątki są tylko odrobinę liźnięte, a ja czekam na więcej. Przyznaję bez bicia, że wolę serię "Kwiat paproci" Katarzyny Bereniki Miszczuk, ale przy tej lekturze też nieźle się bawiłam. Problemem dla mnie była długość rozdziałów, bowiem zawsze je czytam od deski do deski, więc nie mam w zwyczaju przerywania ich w połowie. Niestety, tutaj parę razy wysiadłam, kiedy spieszyłam się, a okazywało się, że zostało mi jeszcze trzydzieści stron do przeczytania. Myślę, że spokojnie można było to podzielić na wiele mniejszych części. Ale to mały niuansik, który pewnie większości nie przeszkadza. Tylko ja jak zwykle się czepiam takich elementów.
"Tylko raz w życiu widziała Spaleńca. Zdarzyło się to kilka lat wcześniej, ale wtedy była pod opieką wujka , który nie pozwoliłby, żeby coś jej się stało. Sama w gęstym lesie o zmroku poczuła się słaba i bezbronna, ale nie potrafiła się cofnąć."
Doszliśmy do plot twistów, których w "Żniwiarzu" były aż dwa. Niestety, w każdym z przypadków domyśliłam się dużo wcześniej. Jeśli chodzi o tożsamość Pierwszego, najsilniejszej istoty, która właśnie się uwolniła, to była bułka z masłem. Paulina Hendel zostawiła nam tyle wskazówek, że w pewnej chwili pomyślałam, że to podpucha. Trochę mnie to rozczarowało i wydaję mi się, że gdyby Pierwszym okazałby się zupełnie ktoś inny, moja ocena byłaby wyższa. Końcówka również mnie nie zaskoczyła. Przewidywalność krzyczy i plącze się nam pod nogami. Aczkolwiek z chęcią sięgnę po kolejne tomy.

Podsumowując – jestem zadowolona! Może "Żniwiarz" nie stanie się moją ulubioną serią, może nie znalazłam tam bohaterów, których dodałabym do moich TOP 5, ale całość prezentuje się bardzo dobrze. Niedługo sięgnę po kontynuację i mam nadzieję, że się nie zawiodę. Z ciekawostek dodam, że mój egzemplarz miał drobny błąd w druku i jeden z akapitów podczas ważnej akcji, został wklejony parę stron wcześniej, więc szybciej wiedziałam, co się wydarzy. Później ten sam akapit pojawił się w momencie, w którym pierwotnie powinien. Nie wiem czy tylko ja miałam taką wadliwą sztukę, ale nic się nie stało. Mały spoiler nie zrobił mi krzywdy. Jeśli nie mieliście okazji dorwać pierwszego tomu, to zachęcam do kupna i zapoznania się z tą historią. Naprawdę polecam.
A tymczasem życzę Wam miłego dnia i do następnego 💕

14:42

"Młody świat" - Chris Weitz | Recenzja

"Młody świat" - Chris Weitz | Recenzja
Tajemnicza epidemia zmiotła dorosłych i dzieci z powierzchni Ziemi, zostawiając przy życiu jedynie nastolatków. By przetrwać młodzi łączą się w plemiona. Każdy z ich dni jest policzony, kończą się antybiotyki oraz jedzenie. Gdy jeden współplemieńców na Placu Waszyngtonów wpada na trop lekarstwa, pięcioro przyjaciół wyrusza na ryzykowną ekspedycję. Ich podróż naładowana jest akcją, niebezpieczeństwami, wymianą ognia, gangami i cierpieniem. Czy uda im się ocalić wymierającą populację? Co odkryją po drodze? Dowiedz się sam!

O tej książce słyszałam parę pozytywnych opinii, lecz o uszy obiły mi się także te złe. Gdy zobaczyłam przecenę w Empiku i mogłam kupić tę pozycję o połowę taniej, nie wahałam się ani chwili. Zainwestowałam w własny egzemplarz z zachęcającym opisem oraz okładką. Przez pierwsze rozdziały przebrnęłam dosyć szybko, jednak z czasem zaczęłam odczuwać zmęczenie tą historią. Jeśli ciekawi was, jak brzmi moja dalsza opinia, zapraszam do czytania.
"W naszym organizmie jest coś, czego nie mają małe dzieci i dorośli; właśnie to nas chroni. Ale musimy być nosicielami Choroby, bo uaktywniają się, gdy osiągamy dojrzałość. Mówię o dojrzałości fizycznej. Gdyby decydowała dojrzałość emocjonalna, faceci żyliby wiecznie."
Najpierw wspomnę o autorze "Młodego świata". Chris Weitz jest reżyserem takich filmów jak: "Saga zmierzch: Księżyc w Nowiu", "American Pie", "Złoty kompas" oraz współtworzył scenariusz do "Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie". Dlatego czytając tę powieść, czułam się jakbym oglądała film. Cóż, nie byle jaki, bowiem "Więzień labiryntu: Próby ognia". Zaraz wyjaśnię dlaczego. Grupę nastolatków – mamy, chorobę, która nie zaatakowała tylko ich – mamy, podróż przez zniszczone miasto – mamy, poszukiwanie lekarstwa – mamy. Oczywiście, odnoszę się wyłącznie do filmu, ponieważ książki nie miałam okazji przeczytać. Mimo lekkiego zirytowania, te podobieństwa mogłam jeszcze przeboleć. Ale jeśli chodzi o bohaterów, tutaj balansowałam na granicy wytrzymałości i cierpliwości.

Mieliśmy perspektywę dwóch postaci – Jeffersona i Donny. Jeśli chodzi o Jeffa, to jego narracja bardziej do mnie przemawiała. Nie był wyśmienity, niekiedy też mnie denerwował, lecz do niego miałam stosunek obojętny. Czasem rzucił śmiesznym tekstem, a czasem użył słowa, które rozumiał tylko on i Mózgowiec. W roli przywódcy sprawdzał się dosyć dobrze. Natomiast Donna. O Matko Boska, najchętniej dodałabym ją do listy z ostatniej notki (klik). Ta dziewczyna była okropna! Nie dość, że jej przemyślenia były totalnie nudne, to do tego jej sposób wyrażenia sprawiał, że wciąż kręciłam głową z politowaniem. Używała dziwnego slangu, a apokalipsę pieszczotliwie nazywała Aposią. Do tego miała najlepszego przyjaciela, czarnoskórego geja. I o ile Petera mogłabym jeszcze tolerować, o tyle uniemożliwiało mi to jego wypowiadanie się. Jego teksty zazwyczaj polegały na: "Blablablabla, GERL", "Coś tam coś tam, GERL". Nie, nie potrafiłam tego w spokoju czytać. Aczkolwiek i tak najbardziej przeszkadzał mi zapis dialogów w perspektywie Donny. Czułam się jakbym czytała scenariusz:

Jefferson:
Co tam?

Ja:
Nic, a u ciebie?

Jefferson:
Spoko.

Serio? SERIO?! Chociaż muszę przyznać, że takie zapiski czytało się wyjątkowo szybko, więc sprawnie przechodziłam przez narrację Donny. Najlepiej jak znaleźli się w bardzo niebezpiecznej sytuacji, gdzie nie mogli być pewni, że przeżyją, a nasza główna bohaterka w tym czasie wspominała życie przed wybuchem epidemii. Postanowiłam, że na tym zakończę swoje narzekanie i przejdę do postaci, którą naprawdę polubiłam. Mianowicie niską, drobną dziewczynę – Szyfon. Niby niepozorna, lecz potrafiła dokopać. Wykazała się niezwykłą odwagą, umiejętnościami walki wręcz i posługiwania się bronią. Denerwowało mnie, że nikt jej początkowo nie doceniał. Gdyby nie ona, ta historia mogłaby się zakończyć inaczej. Jeśli chodzi o postacie epizodyczne, do gustu przypadł mi jeszcze Ratso. Wydawał się autentyczny. Nie wspomniałam jedynie o Mózgowcu, do którego mam taki stosunek, co do Jeffersona. Po prostu jest. Nie przeszkadzał mi. Zresztą czasem tylko on ogarniał sytuację, więc za to plus.
"Więc opieram się z uśmiechem o szoferkę, ale trzymam palec na spuście M2, a na twarzy mam jakby wypisane: Cześć, chłopaki! Niezły klimat! Obczajcie mój kaliber .50!"
Fabuła. Hm, miałam wrażenie, że wszystko wyglądało tak samo. To znaczy, bohaterowie pojawiali się w jakimś miejscu, tam się coś działo, uciekali, znowu byli w jakimś miejscu, tam się coś działo, uciekali i tym sposobem trafiali do kolejnego miejsca. I tak w kółko i kółko. Przyznaję, było to nieco nużące. Ogólnie gdyby wyrzucić wiele zbędnych opisów, ta książka byłaby o połowę chudsza. Ciąg przyczynowo-skutkowy nie istnieje w tej historii. Część sytuacji była całkowicie bez sensu. Jednak nie zamierzam ich wymieniać i spoilerować. Aby zrozumieć mój wywód, trzeba przeczytać tę powieść i dowiedzieć się na własnej skórze jak bardzo jest o niczym. Dno i pięć metrów mułu.

Reasumując, ta książka jest po prostu przeciętna. Nie wyróżnia się na tle innych. Końcówka była odrobinę intrygująca, ale wątpię żebym sięgnęła po kontynuację serii. Pierwszy raz mam taką sytuację, bo zazwyczaj chcę wiedzieć, jak dana opowieść się skończy. W tym przypadku jest inaczej. Nie zamierzam męczyć się przy kolejnych tomach. Zawiodłam się, niestety. Jeśli wam spodobała się to powieść, to dajcie znać w komentarzach. Może będziecie w stanie przedstawić mi jakieś zalety "Młodego świata". Trzymajcie się ciepło i do następnego ✌

11:55

5 najbardziej irytujących bohaterek książkowych | Topowa Piątka

5 najbardziej irytujących bohaterek książkowych | Topowa Piątka
Cześć! Topowa Piątka pojawiła się znacznie szybciej na moim blogu niż miałam w planach. Wytłumaczenie jest jedno: Nie zdążyłam przeczytać książki, którą aktualnie męczę. W związku z tym postanowiłam wstawić coś lekkiego, co umili wam czas podczas, gdy ja będę kończyła zaczętą lekturę. Dzisiaj przedstawiam pięć bohaterek książkowych, które naprawdę potrafiły być irytujące. Od razu zaznaczam, że dziewczyny ustawiłam w porządku alfabetycznym. Zapraszam!

1)
 DOREEN GREY z "Doreen" Ilany Manaster
Tę dziewczynę można przedstawić w dwóch płaszczyznach – Przed i Po przemianie. Jednak w obydwóch przypadkach irytowała na każdym kroku. Początkowo zakompleksiona nastolatka, która od razu nie wzbudzała żadnych pozytywnych emocji. Choć było mi jej w pewnym stopniu żal, zarazem czułam do niej niechęć. Użalała się nad sobą, zamiast wziąć się do roboty. Kiedy inni chcieli jej pomóc, obrażała się i płakała. Och, bez przesady. Gdy udało się jej zostać szkolną pięknością, dostając od ludzi wszystko, czego pragnęła, stała się jeszcze gorsza. Manipulatorka, nie posiadająca żadnych uczuć i niszcząca innym psychikę. Doskonale zdaję sobie sprawę, że taka właśnie miała być, aczkolwiek próbowanie na siłę ściągnąć na siebie uwagę, sprawiało, że otwierał mi się nożyk w kieszeni. Już chyba wolałam rozhisteryzowaną kluchę niż apodyktyczną zołzę.

2)
JOSIE WOODWORK z serii "Selekcja" Kiery Cass
W tym zestawieniu nie mogło zabraknąć postaci epizodycznej, choć równie mocno denerwującej jak inne w tym rankingu. Córka Marlee i Cartera Woodworków, pojawiająca się w dwóch ostatnich częściach sagi. Kiedy czytałam momenty z tą dziewczyną, zastanawiałam się jak cudowna lady Marlee mogła być mamą takiego bachora. Rozpieszczona zazdrośnica, nie szanująca tego, co posiadała. Mieszkanie w zamku, własna obsługa, uczestnictwo w balach i miliony prezentów nie wystarczały. Josie chciała być jeszcze ważniejsza i jeszcze bardziej zauważana. Naprawdę? NAPRAWDĘ?! Gdyby ktoś kradł moje ubrania, psuł moje tiary i wpychał się do spraw, do których nie powinien, udusiłabym tę osobę gołymi rękoma. Ta bohaterka przebiła nawet Ami i Eadlyn, gdzie obie często są wymieniane w takich zestawieniach. Cuda najwidoczniej się zdarzają!

3)
MEGAN z "The Call. Wezwanie" Peadara O'Guilina
Tę książkę skończyłam niedawno, jednak Megan była na tyle specyficzną osobą, że od razu trafiła na listę najbardziej irytujących bohaterek książkowych. Nad jej przypadłością nieco rozwodziłam się w recenzji tej powieści, jednak postanowiłam, że ponarzekam na nią jeszcze trochę. Przede wszystkim przeszkadza mi jej sposób wyrażania się – zbyt wulgarna jak na swój wiek. Potrafiła wyzywać swoją najlepszą przyjaciółkę od najgorszych. Ot tak. Bez powodu. Ale to przecież z miłości, taaa. Jestem pewna, że miała pełnić rolę postaci komediowej, ale cóż, nie wyszło jej. Żarty kompletnie nieśmieszne, a przyznaję, że bawią mnie czasem totalne głupoty. Tak tutaj czułam wyłącznie zażenowanie, że ktoś mógł w ogóle to powiedzieć. Zdecydowanie nie było mi jej żal, czytając co ją spotkało. I choć samego Conora nie lubiłam, rozumiałam jego nienawiść do rudej nastolatki. TRZY RAZY NIE, DZIĘKUJĘ!

4)
SŁAWA z serii "Kwiat paproci" Katarzyny Bereniki Miszczuk
Najlepsza przyjaciółka głównej bohaterki mojej ukochanej serii. Towarzyszyła nam od samego początku, niestety. Gdy myślę Sława w głowie mam tylko obraz Joli Rutowicz. Nie chodzi mi o samo zachowanie, a wygląd. I oczywiście nie mam na celu nikogo tutaj obrażać (w sumie mam), po prostu widząc taką osobę, myślę sobie – pusta, głupia imprezowiczka, sypiająca z kim popadnie. Taka właśnie jest nasza Sława. Próbuje zeswatać Gosię z pewnym chłopakiem, lecz po paru dniach sama spędza z nim noc. Jej teksty są żenujące, styl bycia pozostawia wiele do życzenia i sama jej osoba jest irytująca. Kiedy dowiadujemy się o niej nieco więcej, poznajemy jej historię, to tak naprawdę nie lubimy jej tak samo mocno jak przedtem. Tylko wtedy dochodzi jej wieczne narzekanie, użalanie się nad sobą oraz ocenianie przyjaciółki. Widząc jej marne próby poderwania jakiegoś faceta, mam ochotę zwymiotować. Tej pani podziękujemy! Serię polecam z całego serca, ale trzeba liczyć się z tą drażniącą postacią i jej fioletowymi stringami. 

5)
VEE SKY z serii "Szeptem" Becci Fitzpatrick
Połączenie punktu 3 i 4, czyli najlepszej przyjaciółki jako postaci komediowej. Vee miała wprowadzać radość w rozdziałach, sprawiać, że się uśmiechniemy, zaśmiejemy z jej tekstu. Coś tam szepnie, coś skomentuje i ewentualnie pomoże w potrzebie. O ile dobra z niej koleżanka, o tyle śmieszek niekoniecznie. Taka typowa nastolatka, próbująca na siłę znaleźć chłopaka i choć twierdzi, że jest na diecie, pożera pączki z wielkim apetytem. Wypowiadane przez nią zdania są tak głupie, że aż łapałam się za głowę. Nadawanie pseudonimów typu Scotty Przystojniaczek, bawiło mnie, ale nie ze względu na to, że było to tak fantastyczne przezwisko. Nie, ono było po prostu durne. W ostatniej części to już w ogóle jej wątek był beznadziejny. Czuję, że zostało wciśnięte to naprawdę na siłę. Przez trzy pierwsze części Nora nie może powiedzieć jej prawdy, a gdy w czwartej chce to zrobić, hohoho, okazuje się, że Vee o wszystkim wie i też ma pewny sekrecik. Stanowczo mówię nie. To było najgłupsze wyjście z sytuacji. Poza tym nie lubiła Patcha, a tego nigdy nie będę w stanie jej wybaczyć 😂


Uff, udało mi się przebrnąć przez każdą z tych dziewczyn, choć było trudno. A wy jakich postaci damskich nie lubicie? Podzielacie moje zdanie czy wręcz przeciwnie? Zapraszam do dyskusji w komentarzach. A tymczasem dziękuję za przeczytanie tego postu i do następnego! 😗

20:03

"The Call. Wezwanie" - Peadar O'Guilin | Recenzja

"The Call. Wezwanie" - Peadar O'Guilin | Recenzja
Grupa nastolatków, szkolących się w szkole przetrwania, ma tylko trzy minuty na to, aby przetrwać spotkanie z łaknącymi krwi Sidhe. Czeka ich albo śmierć, albo wrócenie do swojego świata zupełnie odmienionym. Jednak jakie szanse na wygranie ma Nessa, która porusza się o kulach? Krwiożercze potwory nie znają litości i stają się coraz bardziej niebezpieczne. Historia, która przyprawi cię o obrzydzenie i poruszy twoje serce. A czy ty masz szansę na przeżycie, gdy przyjdzie twoja pora Wezwania? Zatrać się w tej niezwykłej historii...

Książkę dostałam w prezencie na święta. Od dawna miałam w planach przeczytanie tej pozycji. Pierwsze, co przykuło mój wzrok, to okładka, która naprawdę spodobała mi się. Uwielbiam otwierane skrzydła, tworzące razem jedną całość. Do tego piękne złote litery i wycięte kółko dopełniają perfekcyjny design. W tym roku zabieram się już za drugą książkę wydawnictwa IV Strona. Pierwszym razem byłam zadowolona. Na szczęście ta lektura również w pewnym stopniu przypadła mi do gustu. Zapraszam do dalszego czytania.
"Czy chciałabyś, aby przestali robić to, co robią? Tak? Ponieważ w tym przypadku to oni będą musieli wybaczyć nam."
Początkowo nie potrafiłam się wciągnąć. Czułam wewnętrzny ból, kiedy przewracałam kartki. Jednak z czasem udało mi się przystosować do panującego klimatu. Oryginalność fabuły zadziwiła mnie, aczkolwiek oczekiwałam trochę więcej tamtego świata niż sporów pomiędzy nastolatkami. Zahaczając już o bohaterów to z przykrością stwierdzam, że żadnego nie polubiłam. Było mi totalnie obojętne czy któreś z nich przeżyje, czy też nie. Większość z nich działa mi na nerwy i miałam ochotę udusić ich gołymi rękoma. Byli niemili, chamscy, wulgarni i nie dawali mi powodu do polubienia ich. Główna bohaterka jeszcze do zniesienia, choć nie kibicowałam jej w żadnym momencie książki. Jednakże była najbardziej ogarnięta z całej grupy. Ewentualnie znosiłam Anto, lecz też nie pojmowałam niektórych rzeczy z nim związanych. Podejrzewam, że Megan miała być postacią komediową, ale totalnie zawaliła sprawę. Jej sposób wyrażania się, nieśmieszne żarty, groźby i zaklinanie się "na włochate cycki Sidhe", sprawiały, że wciąż kręciłam z politowaniem głową. Rycerze Okrągłego Stołu byli jeszcze gorsi. Megalomania, agresywność i władczość kipiała od nich na odległość. Liczyłam na to, że Conor przejdzie pewną przemianę, ale myliłam się. Jeśli chodzi o sposób wysławiania się przez nastolatków, to nie, panie O'Guilin, my wcale tak nie mówimy. Nie rozumiem dlaczego dorośli mają o nas tak mylne wyobrażenie. To był główny minus tej książki. Oczywiście, rozumiem, że nasz świat i ich świat nieco się różni. Jest o wiele niebezpieczniejszy, praktycznie większość młodych nie przeżywa, więc negatywne emocje kiełkują się w nich od dzieciństwa, lecz niektóre rozdziały były mocno przesadzone.

Głównym plusem powieści, to przedstawienie samej istoty Wezwania. Szaroziemia została opisana w najmniejszych szczegółach. Aż sama słyszałam przerażające wrzaski, czułam, unoszący się w powietrzu smród i traciłam siły podczas nieustającego biegu. Zmagania uczniów śledziłam z zapartym tchem. Gdzieś z tyłu głowy pojawiała się myśl: Co ci cholerni Sidhe tym razem wymyślą? Z każdą nową torturą, otwierałam buzię ze zdziwienia. Nieważne jak okrutnie to brzmi, podobało mi się to, co czytałam. W tamtym świecie nie obowiązywały żadne zasady, należało uważać na nawet malutkie postacie, które potrafiły wyrządzić niewyobrażalną krzywdę. Pozostałości po ludziach, robienie z nich psów i koni, było makabryczne, lecz taka właśnie jest ta książka. W pewnym sensie to obrzydliwe, jednak kompletnie mi to nie przeszkadzało, a wręcz sprawiało radość. Pokazano coś, czego nigdzie indziej nie znajdziemy.
"Ale tam, gdzie żyjesz, pośród nieustannego piękna, każdy, kto docenia cierpienie, musi udawać coś dokładnie przeciwnego, nawet przed samym sobą."
Reasumując, nie była to najlepsza lektura, jaką miałam okazję przeczytać. Posiadała minusy, jak i plusy. Autor pracuje teraz nad drugim tomem, po który chętnie sięgnę. Jednak do pierwszej części z pewnością nie wrócę. Nie jest to pozycja, która wywołała we mnie same pozytywne odczucia. Nie polecam jej młodszym i osobom o słabych nerwach. Nie potrafię wystawić jednoznacznej oceny, dlatego opinię pozostawię wam. Pozdrawiam serdecznie i do następnego!

13:25

"Z popiołów" - Martyna Senator | Recenzja

"Z popiołów" - Martyna Senator | Recenzja
Przeszłość Sary determinuje jej teraźniejszość. Dziewczyna zmaga się z zranieniem sprzed lat, przez co nie potrafi się już zakochać. Nie dopuszcza do siebie chłopaków, nie nawiązuje nowych znajomości, nie korzysta z życia. Jednak na jej drodze staje Michał. Przypadkowe spotkanie wywraca rzeczywistość studentki do góry nogami. Stopniowe przesuwanie swoich granic może uleczyć nieszczęśliwą duszę. Dwójka ludzi, parę tajemnic, odkrywanie siebie od nowa. Miłość jest piękna, lecz najpierw trzeba się na nią otworzyć. Opowieść o tym, co naprawdę ważne z muzycznym wątkiem w tle. Zapraszam do dalszej recenzji.

Książkę mam na swojej półce od niedawna, ale przeczytać chciałam ją już od jakiegoś czasu. Wspieranie polskich autorów weszło mi w krew, dlatego pierwszą pozycją, którą udało zakończyć mi się w nowym roku jest właśnie tytułowa powieść. Wcześniej przesłuchałam piosenkę, która została nagrana na potrzeby tej historii. Bałam się, że będzie to podróbka "Maybe Someday", ale na szczęście Martyna Senator tylko delikatnie zainspirowała się Colleen Hoover. Ten fakt kompletnie mi nie przeszkadzał, bo oprócz muzyki te dwie książki nie miały ze sobą nic wspólnego. Cóż, autorka ma zdecydowanie przyjemny styl pisania, który trafia do każdego rodzaju czytelnika. Czyta się szybko, praktycznie jeden wieczór wystarcza na zapoznanie się z tą pozycją.
"Dochodzę do wniosku, że na świecie istnieją dwa typy ludzi: tacy, którzy doszczętnie rujnują komuś życie, i tacy, którzy nadają mu sens."
Sama fabuła nie wzbudza u mnie zachwytów. Dość przewidywalna i schematyczna, ale potrafiłam się przy niej dobrze bawić. Prawdę mówiąc pragnęłam niezobowiązującej lektury, która pobudzi mój zmysł czytelniczy. Potrzeba wertowania kolejnych stron wróciła, za co jestem niezwykle wdzięczna. Brakowało mi jednak nieco akcji. Oczywiście, nie powinnam oczekiwać od tego typu powieści wybuchów, pościgów i opisów walk (choć tego ostatniego mogliśmy zasmakować), lecz miałam wrażenie, że w pewnych momentach stoimy w miejscu. Bohaterowie w kółko robili to samo - dom, pub, trening, spotkanie, dom. Wpadli w rutynę, a czekanie na coś ekscytującego trwało w nieskończoność. Jednak nie jest to kryminał, fantasy czy horror, więc rozumiałam, że jest to zwykła historia o zwykłych ludziach i ich problemach. W każdym razie dotrwałam do końca i byłam usatysfakcjonowana, ponieważ oprócz zwykłego love story dostaliśmy też kilka innych smaczków, które tłumaczyły tytuł książki.

Jeśli chodzi o głównych bohaterów - są w porządku. Sarę odbieram neutralnie. Nie denerwuje mnie, ale też nie sprawia, że ją uwielbiam. Ot taka główna bohaterka nie wzbudzająca żadnych emocji. Z Michałem było nieco lepiej. W pewnym stopniu polubiłam go, czasem mnie rozśmieszał. Jednakże najdziwniejsze jest to, że to perspektywa Sary wydała mi się bardziej interesująca. Miała w końcu jakąś tajemnicę, której długo nie chciała zdradzić. Od czasu do czasu wyjawiała pewne niuanse, co tylko rozbudzało naszą ciekawość. Za to Michał grał z nami w otwarte karty. Szybko poznaliśmy jego sytuację rodzinną i perypetie z byłą dziewczyną. Bohaterowie poboczni mogliby dla mnie nie istnieć. Są zapychaczami, bo w końcu muszą istnieć też inne osoby niż wyłącznie główne postacie. Kaśka, Ada, Patryk, Kuba, mogłabym tak wymieniać imiona, lecz żadne tak naprawdę nie ma większego znaczenia. Po prostu są tłem dla całej historii. Trochę żałuję, że nie ma takiej osoby, nawet pobocznej, która byłaby z jajem, ożywiła całą opowieść, pośmiała się i podenerwowała innych, lecz zarazem wszyscy by ją lubili. No cóż, pomarzyć można. Patrząc na tę sytuację pozytywnie - nie było nikogo, kogo z chęcią bym zabiła, więc to o czymś świadczy. Także tytuł najlepszej postaci definitywnie dostaje Michał, choć oczywiście jego kreacja nie jest arcydziełem.
"Czasami lepiej być samotną wyspą, niż dzielić życie z kimś, kto nie daje ci szczęścia."
Świetnym zabiegiem, przynajmniej w moim przekonaniu, jest wplatanie do tekstu tytułów filmów, piosenek, seriali i nazwiska sławnych osób. Nadaje to realizmu oraz czujemy tę dziką satysfakcję, kiedy kojarzymy którąś z tych rzeczy. Mamy wtedy w głowie: "O, ten film faktycznie był dobry", "Też płakałam na śmierci Mufasy", "Kojarzę ten kawałek" bądź "Ech, nie lubię tej piosenki". I w gwoli ścisłości, nie, nie płakałam na śmierci Mufasy. Tak, wiem #człowiekbezuczuć.

Martyna Senator wydaje mi się ciekawą autorką. Nie jest to jej debiut, bo ma kilka książek na swoim koncie. Z przyjemnością jeszcze raz sięgnę po jej twórczość, ponieważ mimo tych wszystkich rzeczy, które mi przeszkadzały, było też wiele, które totalnie mi się podobały. Przykładem jest jej styl,  który w pewien sposób mnie urzekł. Jest prosty oraz lekki, ale mi to odpowiada. 

Podsumowując, całość dla mnie jest w porządku. Czytając swoją recenzję mam wrażenie, że wyszła jakbym była niezadowolona, ale to nieprawda. Lubię młodzieżowe książki. Trochę przypominają mi fanfiction, jednak ja mam do nich sentyment i zawsze będę do nich wracać. Tak samo do "Z popiołów". 

POLECAM!

21:00

Najlepsze i najgorsze książki 2017 roku | Podsumowanie

Najlepsze i najgorsze książki 2017 roku | Podsumowanie
Witam wszystkich w mojej pierwszej notce. Ja jestem Weronika i dzisiaj przychodzę do Was z książkowym podsumowaniem 2017 roku. Postanowiłam, że w taki sposób rozpocznę swoje blogowe życie. Kolejne posty będą dotyczyły recenzji książek, które będę czytać w 2018. Stwierdziłam, że taka tematyka najbardziej się przyjmie, a rozpoczęcie OD KSIĄŻKI STRONY wyjdzie w huczny sposób. Jednak na początek chciałabym życzyć Wam wszystkiego najlepszego w Nowym Roku. Mam nadzieję, że Wasze marzenia się spełnią, będziecie realizować wszystkie wyznaczone cele i wokół siebie zgromadzicie wspierające Was osoby. Teraz przejdziemy do najlepszych książek, które przeczytałam w 2017. Nie są to koniecznie pozycje, które wyszły w poprzednim roku. Po prostu miałam trochę do nadrobienia starych powieści, więc znajdą się tutaj książki, które mogliście przeczytać parę lat temu. Są one ustawione w przypadkowej kolejności. Zapraszam do czytania!

NAJLEPSZE KSIĄŻKI:

Seria „Czaroziemie” S. Dennard

Pierwszą część kupiłam, ponieważ słyszałam o niej dużo dobrego. Natomiast drugą dostałam w prezencie. Choć początkowo nie mogłam wkręcić się w te powieści, później pokochałam je z całego serca. Gdy zaczynamy rozumieć poszczególne słowa, całość staje się przyjemniejsza w odbiorze. Główne bohaterki są tak dobrze wykreowane. Razem tworzą świetną całość. Jedna nie może istnieć bez drugiej. Wiele osób twierdzi, że nie potrafi wybrać pomiędzy nimi, lecz w „Wiatrodzieju” moją sympatię w większym stopniu zdobyła Iseult. Jej sposób bycia, lojalność i inteligencja mnie oczarowała. Aczkolwiek Safi również zasługuje na oklaski. Ma niezwykły dar, którego prawdę mówią ani trochę jej nie zazdroszczę. „Prawdodziejka” spodobała mi się bardziej niż jej kontynuacja. Czekam na dalsze części. Magiczna historia, niesamowicie przedstawiony świat i mój nowy mąż, który przyćmiewa wszystkich innych książkowych crashów.

Indeks szczęścia Juniper Lemon J. Israel

Czas na powieść jednotomową, których ostatnimi czasy czytam znacznie mniej niż serii. Jednak ta książka była na tyle dobra, że musiałam ją tutaj umieścić. Uważam, że jest trochę niedoceniana, dlatego mam nadzieję, iż dzięki temu więcej osób się o niej dowie i przeczyta. Jest ona z perspektywy nastolatki, która musi się pozbierać po stracie starszej siostry. Może to właśnie ten wątek do mnie przemawia, bo sama posiadam rodzeństwo i uważam, że nie byłabym na tyle silna, co Juniper. Ta książka pokazuje nam, że czasem nie warto grzebać w cudzych śmieciach - dosłownie i metaforycznie. Przyjemny styl pisania, nie musimy się aż tak skupiać na przekazywanej treści, co w "Prawdodziejce". Ludzkie problemy i ludzkie rozwiązania. Wydaje się, że to nic ciekawego, ale po przeczytaniu tej lektury czułam się trochę inaczej. Mamy nieco humoru, ale też wiele łez. Do tego pojawiają się co parę rozdziałów dodatki w postaci np. listów, notatek, rzeczy, które kochamy w walentynkach czy fiszek z indeksu głównej bohaterki, co tylko urozmaica czytanie. Zdecydowanie polecam.

Seria "Kwiat paproci" K. B. Miszczuk

W tym rankingu nie mogło zabraknąć również polskiego akcentu, ponieważ od pewnego czasu wspieram rodowych autorów. Jednak te książki nie znalazły się w tym zestawieniu tylko ze względu na pochodzenie Pani Miszczuk. Z czystym sumieniem uważam, że ta seria przebija niektóre zagraniczne, którymi zachwyca się cały świat. Alternatywa Polski, mitologia słowiańska, dziewczyna z przeznaczeniem i przystojny mężczyzna w dodatku! Czego chcieć więcej? Choć Gosława z początku działała mi na nerwy, w kolejnych częściach przechodzi przemianę i staje się zjadliwa. Strzygi, wąpierze, topielce, rusałki, południce... Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Nadprzyrodzone istoty są wokół nas i główna bohaterka z każdym dniem przekonuje się o tym coraz bardziej. W całej tej historii zdarzają się totalnie denerwujące postacie, ale niektóre z nich są epickie. Humor w poszczególnych momentach powala na kolana, czujemy też narastające pożądanie między pewnymi osobami, a także miłość oraz nienawiść. Z niecierpliwością czekam na kolejną część, czyli "Przesilenie". Jeśli macie obawy przed kupnem tej serii, to POZBĄDŹCIE SIĘ ICH! Uwielbiam!

Myślę, że te trzy pozycje zasługują na wyróżnienie, lecz trzeba również powiedzieć parę słów o książkach, które niekoniecznie przypadły mi do gustu.

NAJGORSZE KSIĄŻKI:

"Coś, o czym chciałam ci powiedzieć" A. Munro
Czyli coś, po co nigdy nie powinniście sięgać. Zbiór trzynastu opowiadań, które tak naprawdę nie wniosą nic do Waszego życia, a po prostu zabiorą cenny czas. Mam w zwyczaju kończyć to, co zaczęłam, lecz gdyby moje przyzwyczajenia nie były tak silne, to z pewnością rzuciłabym tę książkę w kąt i nie pozwoliła na to, aby ujrzała światło dzienne. Czekałam na piękne historie o przebaczeniu, miłości, relacjach damsko-męskich oraz starości i przemijaniu, a dostałam kiepskie historyjki, które mnie nudziły. W niektórych częściach nie mogłam się skupić na tym bełkocie. Wyjątkowo znośne było "Przebaczenie w rodzinie" i "Hiszpańska dama". Reszta - szkoda słów. Nigdy nie wrócę do tej pozycji. Następnym razem nie skuszę się na książki z Polomarketu za 10 zł. Czasem nie warto patrzeć na niską cenę, bo można się przejechać. Tak jak było to w moim przypadku.

"Strażnicy światła" A. Geni
Sięgając po ''Strażników Światła'' nie oczekiwałam w sumie niczego. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej książce, kupienie jej było impulsem. Jednak czytając tę historię, zagłębiając się w nią coraz bardziej, czułam, że to nie jest to. Uważam, że autorka ma dobry styl, tworzy naprawdę piękne opisy, umie oddawać emocje, tworzy coś niesamowitego, ale - no właśnie jest jakieś ale - mimo wszystko sama fabuła jest dość kiepska. Thriller to z pewnością nie jest, nie czułam żadnego niepokoju, napięcia. Prawdę mówiąc opisy Wysp nieco mnie już nużyły. Miałam wrażenie, że w kółko czytam to samo. To prawda, były czasami zwroty akcji, ale trwały dosłownie parę minut, z niczym to się praktycznie nie łączyło. Nie było punktu kulminacyjnego. Zbliżając się do końca książki byłam zawiedziona. Te właśnie kilka zwrotów akcji były wyciśnięte na siłę. Gdyby nie epilog, całość byłaby jeszcze gorsza. Tylko ON trochę uratował tę całą historię.

"Gniazdo" C. D. Sweeney
I teraz czas na coś, co pomimo pięknej okładki, może być złe. Nie tak bardzo jak jej poprzedniczki, ale nadal. Autorka ''Gniazda'' rozpoczyna swoją powieść od ogromnego zdania, które musiałam czytać trzy razy. Analizowałam czy gdzieś nie zgubiłam kropki. Niestety nie. Aczkolwiek to mnie nie odrzuciło. Oczekiwałam książki z humorem, bo to głosiła okładka. Przez całą powieść nie uśmiechnęłam się ani razu, nie wydałam z siebie chichotu. Nie mogłam długo wciągnąć się w tę opowieść, ale w końcu polubiłam niektórych bohaterów. Podsumowując wszystko nie byłam zadowolona, wręcz rozczarowana. Wiem, że wielu osobom ta historia się podoba. Może nie jest najgorszą książką, jaką udało mi się przeczytać, ale nie darzę ją sympatią. Od razu się jej pozbyłam - oddałam siostrze. Nie polecam jej, ale też nie nienawidzę. Po prostu nie wpasowuje się w mój gust.

Tym akcentem kończymy moje podsumowanie 2017 roku. Mam nadzieję, że post nie był aż taki zły i postanowicie zostać ze mną trochę dłużej. Niedługo powinna pojawić się pierwsza recenzja. Czekam na komentarze. Podzielacie moje zdanie? Czy może sądzicie o tych książkach coś zupełnie innego? Zapraszam do dyskusji i zaobserwowania mojego bloga. Pozdrawiam serdecznie!
Copyright © OD KSIĄŻKI STRONY , Blogger