07:00

"Cesarzowa kart" - Kresley Cole | Recenzja

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam tę książkę w Moondrive Shopie, od razu zapragnęłam ją kupić. Niestety, "Cesarzowa kart" była już niedostępna. Na szczęście po jakimś czasie ponownie mogłam ją dostać. Gdy tylko się o tym dowiedziałam, nie zastanawiałam się ani chwili. Nie przeszkadzała mi wysoka cena oraz długi czas oczekiwania. Po prostu wiedziałam, że ta pozycja może być czymś dobrym, co skradnie moje serce. Z drżącymi rękoma odpakowałam przesyłkę i zachwyciłam się przepiękną oprawą graficzną. Nie dość, że okładka prezentowała się niesamowicie, to do tego brzegi zostały pomalowane na zielony kolor. W połączeniu z czernią, liśćmi i kwiatami całość wyglądała zjawiskowo. Jednak czy oprócz designu ta książka miała do zaoferowania trochę więcej?

Początek był dla mnie bardzo niejasny. Czułam się zdezorientowana, bo autorka rzuciła nas na głęboką wodę. Od razu poznajemy Arthura, którego myśli brzmią jak jeden, wielki bełkot. Do tego używa niezrozumiałych słów. Czym jest ten Błysk, o którym ciągle mówi? Co strasznego się wydarzyło? Dlaczego wielu ludzi zginęło, jedzenia brakowało, a zwierzęta oraz rośliny poumierały? Nurtujące pytania kłębiły się w mojej głowie, a odpowiedzi wciąż brakowało. Niespodziewanie do jego domu przychodzi szesnastoletnia Evie, którą mężczyzna od razu częstuje kakao z trucizną. Dziewczyna zamierza opowiedzieć mu co przydarzyło się jej przed wcześniej wspomnianym Błyskiem, lecz przed rozpoczęciem historii, ostrzega go niepokojącym głosem:
"- Wszystko ci opowiem. Całą moją historię. Postaram się przypomnieć sobie jak najwięcej. Tylko że... Moja wersja wydarzeń niekoniecznie musi być tą prawdziwą."
Cofamy się w przeszłość o około 250 dni. Szybko dowiadujemy się, że Evie spędziła wakacje w szpitalu psychiatrycznym ze względu na wszechobecne wizje, halucynacje i niezrozumiałe sny, w których postacie z kart Tarota toczą zacięty bój, a świat zmierza ku zagładzie. Mieszka razem z mamą. Kobieta ze wszystkich sił chciałaby pomóc swojej jedynej córce w chorobie. Według rodzicielki odziedziczyła ją po babci. Mimo tego szesnastolatka wiedzie raczej dobre życie. Jest atrakcyjna, ma bogatego chłopaka, najlepszą przyjaciółkę oraz dużo pieniędzy. Wraz z nowym rokiem szkolnym do jej placówki przybywa czwórka nowych uczniów. W tym Jackson, który od razu przykuwa jej uwagę. Niedługo później dowiadujemy się czym jest ten słynny Błysk, a Evangeline jest jedną z nielicznych osób, która go przeżyje. Myślę, że na tym zakończę, bowiem boję się, że zdradzę za dużo. Żeby podsycić waszą ciekawość odniosę się jeszcze do paru wątków. Kim tak naprawdę jest Evie? Jaką rolę ma odegrać? Czy ktoś będzie w stanie jej pomóc? Talia kart została rozdana. Strzeż się każdego!

Szczerze powiedziawszy po przeczytaniu opisu spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Nie mogę powiedzieć, że jestem zawiedziona, ale też nie przyznam, że jestem w pełni usatysfakcjonowana. Przez kilka pierwszych rozdziałów bardzo się męczyłam. Mieliśmy dużo momentów ze szkoły, nastoletniej egzystencji, czyli imprez, spotkań ze znajomymi i tajemniczym Jacksonem, który nie był miłym chłopakiem z sąsiedztwa. Od razu pomyślałam, że dostałam nieciekawą opowieść młodzieżową zamiast dobrej fantastyki. Dopiero po jakimś czasie zaczęło się coś dziać, a ja powoli przekonywałam się do tej książki. I tutaj zaznaczam, że naprawdę powoli. Akcja skakała. Raz miałam wrażenie, że leci zbyt wolno, gdzie po parunastu stronach leciała zbyt szybko. Mimo to w ogólnym zestawieniu wyszło z tego coś interesującego. Wiele wątków rozwinęło się w zaskakujący sposób, a paru elementów kompletnie się nie spodziewałam. Można nazwać to książką drogi, gdyż nasi główni bohaterowie odbywają daleką podróż, która jeszcze się nie skończyła. Z wielką chęcią przekonam się jaki będzie koniec.
"Chodź, dotknij... Ale pamiętaj, że za to zapłacisz."
Najwyższa pora, aby napisać nieco więcej o moich odczuciach względem bohaterów. Nie mogę nazwać Evie irytującą postacią, choć pewnie niektórzy z was nie będą pałać do niej sympatią. Chociaż zachowuje się czasem dziecinnie, niewdzięcznie, niezdarnie i ma pretensje, kiedy powinna dziękować za to, że żyje, to gdzieś tam nawet ją polubiłam. Potrafiłam ją zrozumieć. Znalazła się w sytuacji, w której nie każdy by sobie poradził. Nie posiadała praktycznie żadnych umiejętności. Nie polowała, nie gotowała, nie była przygotowana na trudne warunki. Ale w końcu miała tylko szesnaście lat, była jeszcze dzieckiem, gdy wydarzył się Błysk. Bała się. Uważała, że była bezbronna. Do tego wizje, halucynacje. Można od tego zwariować, więc współczułam jej. Jeśli zaś chodzi o Jacksona, to tutaj bywało różnie. Na wstępie nie polubiłam go ani trochę. Wulgarny, uważający się za nie wiadomo jak przystojnego, ordynarny. Jego odzywki były na poziomie asfaltu. Aż miałam ochotę mu przywalić. Jedyną dobrą rzecz jaką wprowadzał, to wyrażenia po francusku, które sprawiły mi niemałą radość. Ale to tylko dlatego, że rozumiałam je bez tłumaczenia i czułam się przez to wyjątkowo. Traktował Evie z góry, kiedy to jego zdaniem, to ona oceniała go po okładce oraz pochodzeniu. Często denerwował się na dziewczynę, choć jej zachowanie było raczej naturalne. Nie robiła mu specjalnie na złość. Do tego ciągle powtarzał, że ma na nią ochotę. Ach, no nie, no nie, to mi się nie podobało. Później gdzieś zauważyłam jego zmianę, uwierzyłam w niego, popierałam jego czyny i kibicowałam, aby Evangeline wyjawiła mu swoją tajemnicę. A ona wciąż i wciąż tego nie robiła, więc wtedy moja złość przeszła na nią. Wzbudzali we mnie skrajne emocje, ale zdecydowanie był to plus tej powieści. 

Moim głównym zarzutem są tutaj postacie z kart Tarota, które zostały potraktowane trochę po macoszemu. Ten wątek mógł być bardziej rozwinięty, bo uważam, że przeciętny czytelnik nie ma bladego pojęcia na ten temat. A na dobrą sprawę jest to praktycznie główna część fabuły. Ku mojemu niezadowoleniu dostajemy po jednym słowie o każdej z postaci. Wiemy, że jest Łuczniczka, że jest Śmierć na koniu i tutaj zostają wymienione inne nazwy. Ale nie dowiadujemy się o nich niczego więcej. Co to oznacza? Jakie mają symbole? Czy są dobre, czy też złe? Nic, kompletnie zero informacji. Jakoś pod koniec poznajemy parę osób i Evie je opisuje, ale myślę, że powinniśmy dostać trochę więcej wiadomości od autorki. I ktoś może powiedzieć, że dostajemy o Selenie, Finnie, Matthew. Tak, to prawda, ale kiedy? Dziesięć rozdziałów przed finałem? Przecież jest ich ponad czterdzieści. Nie, ten argument do mnie w ogóle nie trafia.

Podsumowując, "Cesarzowa kart" w jakimś stopniu do mnie trafiła. Po przeanalizowaniu doszłam do wniosku, że dostaliśmy ciekawą historię, gdzie najbardziej interesująca staje się po przeczytaniu większej części książki. Wydaje mi się, że początek jest dosyć słaby, ale naprawdę dajcie szansę tej pozycji, bo możecie się mile zaskoczyć. Może moja recenzja nie brzmi pozytywnie, ale zawsze staram się wykazać błędy żeby ustrzec czytelników przed niemiłym zaskoczeniem. W końcu lepiej tak niż mielibyście się zawieść, prawda? Ale bądź co bądź bawiłam się dobrze i mogę tę książkę polecić. A tymczasem do następnego 💖

11 komentarzy:

  1. Chyba jednak ta książka nie jest dla mnie. Wole powieści bardziej... dopracowane. Jakiekolwiek niedociągnięcia mnie irytują, a tu jest ich sporo.

    Pozdrawiam i zapraszam:
    biblioteka-feniksa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również tym razem podziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie jestem pewna, czy na pewno po nią sięgnę, ale trochę mnie zaciekawiłaś :)
    http://whothatgirl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla mnie to z daleka już brzmi trochę... źle. Raczej nie planuje sięgać, nie sądzę, bym się przy niej dobrze bawiła.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie, nie, nie! Ta okładka mnie od razu odrzuca :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż sama często to robię, to raczej nie powinno się oceniać wyłącznie po okładce. Zresztą, zdjęcie tego nie oddaje, ale to wydanie jest naprawdę piękne :D

      Usuń
  6. Nie myślałam o czytaniu tej książki. Premiera i zachwyty jakoś obeszły mnie szerokim łukiem. Jednak teraz widzę, że ma w sobie kilka zalet. Nie wiem, czy ją przeczytam, ale może się doczeka :D
    http://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2018/03/na-ratunek-opinia.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Szkoda, że książka nie okazała się dokładnie taka, jak się spodziewałaś, no i szkoda wątku z kartami tarot, bo i mnie zaintrygował. Raczej nie przeczytam, bo to nie moje gatunki, chociaż zapowiadało się ciekawie.

    Pozdrawiam
    Caroline Livre

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie ma innego wyjścia jak spróbować przeczytać samemu...

    OdpowiedzUsuń
  9. Zupełnie nie w moim stylu. Ale pomysł na okładkę ciekawy. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. A mnie akurat zaciekawiłaś :D Gdzieś mi kiedyś mignęła okładka, ale jakoś zupełnie się nie zainteresowałam, a po Twojej recenzji myślę sobie, że w sumie czemu nie :)

    OdpowiedzUsuń

Witam Cię, drogi czytelniku! Jeśli trafiłeś na mój post i postanowiłeś go przeczytać, proszę o zostawienie jakiegokolwiek znaku po sobie. Każdy komentarz daje mi ogromną motywację do dalszej pracy. Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuję za poświęcony czas :)

Copyright © OD KSIĄŻKI STRONY , Blogger