Hmm…
Tę recenzję piszę z dość wielkim bólem serca. Naprawdę bardzo chciałam żeby to
była dobra książka, żeby mnie oczarowała, pochłonęła, rozwaliła moją wrażliwość
na kawałeczki i zagotowała emocjonalny rollercoaster. Niestety, to kolejna
historia, która mnie zawiodła, która okazała się czymś zupełnie innym niż się
spodziewałam. Pozytywnych opinii było setki. Zarówno odnośnie książki, jak i
filmu. Miałam poczuć te narastające pożądanie między bohaterami, zachłysnąć się
ich miłością, z niecierpliwością czekać na to, co miało się wydarzyć. Ale tak
nie było. Po prostu tak nie było i jest mi z tego powodu niezwykle smutno. Nim
napiszę swoje żale, nim rozpocznę swój wywód, w skrócie opowiem o czym są „Tamte
dni, tamte noce”.
Nastolatek
Elio spędza wakacje we Włoszech, czytając i grając na pianinie. Jego ojca,
uniwersyteckiego profesora, odwiedza pracujący nad doktoratem stypendysta,
Amerykanin Oliver. Elio musi oddać gościowi swój własny pokój, jest więc do
niego początkowo uprzedzony, uważa go za uzurpatora i aroganta. Ten stosunek z
czasem ulega zmianie, pojawia się fascynacja mężczyzną, która z każdym dniem
przybiera na sile.
Przede
wszystkim warto zaznaczyć, że gdyby nie opis z tyłu książki, to nie
dowiedziałabym się zbyt szybko o tym, jak ma na imię główny bohater. Nie jestem
pewna czy nawet zostało wspomniane w pierwszej części powieści. Nawiązując już do
ów części, myślę, że ważną informacją jest podział książki. Mianowicie została ona
rozdzielona na cztery części, z czego ta druga jest praktycznie połową całości.
I to ten moment, w którym zaznaczam swoje niezadowolenie. Te części nie mają
żadnych przerywników. To po prostu zwykły, długi tekst, który nie jest
podzielony na rozdziały. Przez co po prostu lecimy z czytaniem bez żadnego
przystanku. Wydarzenia zmieniają się, sytuacje następują jedna po drugiej, a my
nie dostajemy żadnego wyróżnika, który mógłby dać nam znać, że to na tym zdaniu
skończyliśmy ostatnio czytać. Jestem osobą, która czyta od rozdziału do
rozdziału. Nigdy nie przerywam w trakcie, więc robienie tego tutaj było dla
mnie po prostu irytujące. Tym bardziej, że wcześniej wspomniana część ma prawie
dwieście stron. Wyobraźcie sobie jaka musiała być to dla mnie katorga.
Do
„Tamte dni, tamte noce” miałam dwa podejścia, bo za pierwszym nie potrafiłam
przez to przebrnąć. Autor ma dość specyficzny język i można też uznać, że stosowana
przez niego narracja jest nieco niespotykana. To znaczy, pierwszoosobowa, czyli
mogłoby się wydawać, że nic nadzwyczajnego, ale poprowadzona inaczej niż
zwykle. Przyznam, że uznaję to za minus. Czułam wkurzenie. Nie podobało mi się
zlanie wszystkiego w całość, przeskakiwanie z wątku na wątek, tak
niespodziewanie. Do tego Elio, jako inteligentny nastolatek, bywał niekiedy dla
mnie zbyt filozoficzny. Połączenie tego wszystkiego w całość dawało mi solidną
dawkę irytacji.
„Kilka
dni temu jego stopa była na mojej. Teraz nie miał dla mnie choćby jednego
spojrzenia.”
Szczerze? Oczekiwałam fajerwerków. Ale ta historia mnie znudziła. Nuda krzyczała i plątała się pod nogami. Miałam ochotę rzucić tę książkę w kąt i do niej nie wracać, lecz chyba mam jakieś zapędy masochistyczne. Albo jestem bardzo wytrwała! Naprawdę, sytuacje opisywane przez głównego bohatera były dla mnie kiepskie, nie robiły na mnie większego wrażenia. Dodatkowo w niektórych momentach przechodziło mi przez myśl, że to trochę ordynarne. To, co miało wzbudzać pożądanie, zagęszczać atmosferę, dodawać dreszczyku podniecenia, było trochę odrażające. Dla tych, którzy czytali – sytuacja z brzoskwinią. Mówię temu stanowczo nie. Jakby to uściślić, wyobrażam sobie coś dorosłego, coś życiowego, a raczej określiłabym to jako dziecinne, młodzieńcze, szczenięce…
Ostatnia
część książki jednak przypadła mi do gustu. Jakoś tak mnie ruszyło, ale nie na
tyle, abym zmieniła całkowicie zdanie. Domyślam się, że „Tamte dni, tamte noce”
mają wiele zwolenników, lecz ja do tej grupy nie należę. Jakoś nie przypadło mi
do gustu. Nie wiem już czy to przez zbyt filozoficzny, może trochę
zmetaforyzowany język autora, czy te nieszczęsne długie części bez
przerywników, czy na dobrą sprawę bohaterowie, do których nie pałałam większą sympatią.
Skumulowało się trochę tego wszystkiego. Może było tak tylko w moim przypadku,
ale męczyłam się niemiłosiernie. Wręcz przymuszałam się, aby to przeczytać. Mózg
mi wysiadał, jak widziałam te kolejne, niekończące się opisy. Ileż można!
4/10
Tym akcentem żegnam się z Wami. Czytaliście twórczość André Aciman?
Trzymajcie
się ciepło, do następnego! 💜
Od bardzo dawna przymierzam się do przeczytania tej książki, ale ani do powieści, ani do filmu szczególnie mnie nie ciągnie.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Właśnie mnie do filmu jeszcze trochę tak... Czuję, że bardziej mi się spodoba niż książka.
UsuńPozdrawiam!
Ściągnęłam ją o swojej biblioteczki właśnie ;)
OdpowiedzUsuńWokół tej książki od dawna jest dużo hałasu, jednak jakoś mnie do niej nie ciągnie zbytnio. Może kiedyś z ciekawości po nią sięgnę, ale raczej nieprędko ;)
OdpowiedzUsuńW przyszłości chcę przeczytać tę książkę.
OdpowiedzUsuńWiele słyszałam o tej książce i mam zamiar ją przeczytać w niedalekiej przyszłości.
OdpowiedzUsuńMnie również bardzo rozczarowała :)
OdpowiedzUsuńWidocznie zbyt przereklamowana pozycja :)lubię gdy treść dzielona jest na rozdziały
OdpowiedzUsuńSłyszałam o niej, ale mnie kompletnie nie ciągnie do tego tytułu. ;)
OdpowiedzUsuńPierwsze o niej słyszę, ale nie planuje 😁
OdpowiedzUsuńMam w planach :)
OdpowiedzUsuńZarówno książka, jak i ekranizacja jeszcze przede mną. Kiedyś nadrobię i przekonam się czy było warto czy nie :)
OdpowiedzUsuńNie ciągnie mnie do tej książki ;)
OdpowiedzUsuń