A co gdyby Śpiąca Królewna się nie obudziła?
Wszystkie tomy „Mrocznych baśni” mam już od jakiegoś czasu na półce, lecz udało mi się przeczytać na razie dwa. Pierwszym z nich był „Cierń klątwy”, czyli zmieniona historia Pięknej i Bestii. Moim następnym wyborem było „Dawno, dawno temu… we śnie”, a więc opowieść o Śpiącej Królewnie. Już na samym wstępie mogę z łatwością stwierdzić, że tym razem bawiłam się znacznie lepiej.
Smok został pokonany. Książę jest w zamku – gotowy obudzić Królewnę pocałunkiem. Jednak gdy jego usta dotykają warg dziewczyny, Książę zasypia. Ma jeszcze szansę uratować Królewnę i jej poddanych… we śnie. Musi się śpieszyć, bo szpiedzy Czarownicy czyhają na Aurorę na każdym kroku. Czasu jest mało, ale jedno jest pewne. Ta bajka jeszcze się nie skończyła.
Nasłuchałam się mnóstwo komentarzy, że książka jest nudna, że nic się nie dzieje, ze Aurora tylko snuje się po zamku i nie wie co ma robić. I szczerze? Te osoby chyba tylko przeczytały początek, bo już na dziewięćdziesiątej stronie zostajemy rzuceni w taki wir akcji, że z wrażenia aż zapomniałam, jak nudne życie miała Królewna na zamku. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy faktycznie mogliby mieć takie odczucia, że w pierwszych rozdziałach nic się za bardzo nie dzieje, lecz moim zdaniem to tak nie do końca. Jakby taki zabieg ma swój sens, ale by go zrozumieć, trzeba zapoznać się z całością. Wszystkie „niedociągnięcia” lub nuda, która towarzyszy nam z początku historii, są napisane w jakimś celu. To tak miało wyglądać. Ale jeśli ktoś poddaje się przed setną stroną i już wtedy wydaje opinie, to chyba mija się to z czymkolwiek, prawda?
Przygody Aurory są naładowane zwrotami akcji, walkami z demonami, licznymi pułapkami, iluzją… To w końcu sen. Nie można być niczego pewnym. Były momenty, które pochłonęły mnie w całości, a były i takie, które ciekawiły mnie mniej. Ale od ostatniego czasu trafiam na same złe książki, więc „Dawno, dawno temu… we śnie” odrobinę przywróciło mi wiarę w twórczość autorów. To też nie tak, że to wspaniałe arcydzieło. Nie, nie. To lektura, do której raczej nie zamierzam już wracać, ale cieszę się, że miałam możliwość zapoznania się z nią. Próbuję ją nieco obronić, bo zdobywa niższe oceny od „Cierń klątwy”, a uważam, że ta część jest o poziom wyżej.
„Jeśli nie odczuwasz strachu, to nie można mówić od odwadze, prawda? Jeśli się nie boisz, nie musisz przezwyciężać samego siebie, żeby dokonać czegoś dzielnego.”
Zauważyłam też błąd w druku, bo raz nagle miałam po prostu kompletnie inny rodzaj czcionki. I nie, to nie było wspomnienie, zmienienie perspektywy, nic z tych rzeczy. A nawet jeśli, to w poprzednich przypadkach tak nie było. Wszystko było pisane tym samym stylem, dlatego też zdziwiłam się, gdy zobaczyłam ni stąd, ni zowąd coś aż tak wyróżniającego tekst. Być może omyłka, być może celowy zabieg, choć wątpię.
Reasumując, nic wybitnego, ale dość dobrze się bawiłam. Nie ma tam niesamowitych postaci, do których pałam sympatią, lecz sama historia jest ciekawa i uważam, że warto się z nią zapoznać.
Trzymajcie się i do następnego! 💋