19:02

„Dawno, dawno temu… we śnie” – Liz Braswell | Recenzja

„Dawno, dawno temu… we śnie” – Liz Braswell | Recenzja

A co gdyby Śpiąca Królewna się nie obudziła?

Wszystkie tomy „Mrocznych baśni” mam już od jakiegoś czasu na półce, lecz udało mi się przeczytać na razie dwa. Pierwszym z nich był „Cierń klątwy”, czyli zmieniona historia Pięknej i Bestii. Moim następnym wyborem było „Dawno, dawno temu… we śnie”, a więc opowieść o Śpiącej Królewnie. Już na samym wstępie mogę z łatwością stwierdzić, że tym razem bawiłam się znacznie lepiej.

Smok został pokonany. Książę jest w zamku – gotowy obudzić Królewnę pocałunkiem. Jednak gdy jego usta dotykają warg dziewczyny, Książę zasypia. Ma jeszcze szansę uratować Królewnę i jej poddanych… we śnie. Musi się śpieszyć, bo szpiedzy Czarownicy czyhają na Aurorę na każdym kroku. Czasu jest mało, ale jedno jest pewne. Ta bajka jeszcze się nie skończyła.

Nasłuchałam się mnóstwo komentarzy, że książka jest nudna, że nic się nie dzieje, ze Aurora tylko snuje się po zamku i nie wie co ma robić. I szczerze? Te osoby chyba tylko przeczytały początek, bo już na dziewięćdziesiątej stronie zostajemy rzuceni w taki wir akcji, że z wrażenia aż zapomniałam, jak nudne życie miała Królewna na zamku. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy faktycznie mogliby mieć takie odczucia, że w pierwszych rozdziałach nic się za bardzo nie dzieje, lecz moim zdaniem to tak nie do końca. Jakby taki zabieg ma swój sens, ale by go zrozumieć, trzeba zapoznać się z całością. Wszystkie „niedociągnięcia” lub nuda, która towarzyszy nam z początku historii, są napisane w jakimś celu. To tak miało wyglądać. Ale jeśli ktoś poddaje się przed setną stroną i już wtedy wydaje opinie, to chyba mija się to z czymkolwiek, prawda?

Przygody Aurory są naładowane zwrotami akcji, walkami z demonami, licznymi pułapkami, iluzją… To w końcu sen. Nie można być niczego pewnym. Były momenty, które pochłonęły mnie w całości, a były i takie, które ciekawiły mnie mniej. Ale od ostatniego czasu trafiam na same złe książki, więc „Dawno, dawno temu… we śnie” odrobinę przywróciło mi wiarę w twórczość autorów. To też nie tak, że to wspaniałe arcydzieło. Nie, nie. To lektura, do której raczej nie zamierzam już wracać, ale cieszę się, że miałam możliwość zapoznania się z nią. Próbuję ją nieco obronić, bo zdobywa niższe oceny od „Cierń klątwy”, a uważam, że ta część jest o poziom wyżej.

„Jeśli nie odczuwasz strachu, to nie można mówić od odwadze, prawda? Jeśli się nie boisz, nie musisz przezwyciężać samego siebie, żeby dokonać czegoś dzielnego.”

Zauważyłam też błąd w druku, bo raz nagle miałam po prostu kompletnie inny rodzaj czcionki. I nie, to nie było wspomnienie, zmienienie perspektywy, nic z tych rzeczy. A nawet jeśli, to w poprzednich przypadkach tak nie było. Wszystko było pisane tym samym stylem, dlatego też zdziwiłam się, gdy zobaczyłam ni stąd, ni zowąd coś aż tak wyróżniającego tekst. Być może omyłka, być może celowy zabieg, choć wątpię.

Reasumując, nic wybitnego, ale dość dobrze się bawiłam. Nie ma tam niesamowitych postaci, do których pałam sympatią, lecz sama historia jest ciekawa i uważam, że warto się z nią zapoznać.

Trzymajcie się i do następnego! 💋

09:41

„Tamte dni, tamte noce” – André Aciman | Recenzja

„Tamte dni, tamte noce” – André Aciman | Recenzja

Hmm… Tę recenzję piszę z dość wielkim bólem serca. Naprawdę bardzo chciałam żeby to była dobra książka, żeby mnie oczarowała, pochłonęła, rozwaliła moją wrażliwość na kawałeczki i zagotowała emocjonalny rollercoaster. Niestety, to kolejna historia, która mnie zawiodła, która okazała się czymś zupełnie innym niż się spodziewałam. Pozytywnych opinii było setki. Zarówno odnośnie książki, jak i filmu. Miałam poczuć te narastające pożądanie między bohaterami, zachłysnąć się ich miłością, z niecierpliwością czekać na to, co miało się wydarzyć. Ale tak nie było. Po prostu tak nie było i jest mi z tego powodu niezwykle smutno. Nim napiszę swoje żale, nim rozpocznę swój wywód, w skrócie opowiem o czym są „Tamte dni, tamte noce”.

Nastolatek Elio spędza wakacje we Włoszech, czytając i grając na pianinie. Jego ojca, uniwersyteckiego profesora, odwiedza pracujący nad doktoratem stypendysta, Amerykanin Oliver. Elio musi oddać gościowi swój własny pokój, jest więc do niego początkowo uprzedzony, uważa go za uzurpatora i aroganta. Ten stosunek z czasem ulega zmianie, pojawia się fascynacja mężczyzną, która z każdym dniem przybiera na sile.

Przede wszystkim warto zaznaczyć, że gdyby nie opis z tyłu książki, to nie dowiedziałabym się zbyt szybko o tym, jak ma na imię główny bohater. Nie jestem pewna czy nawet zostało wspomniane w pierwszej części powieści. Nawiązując już do ów części, myślę, że ważną informacją jest podział książki. Mianowicie została ona rozdzielona na cztery części, z czego ta druga jest praktycznie połową całości. I to ten moment, w którym zaznaczam swoje niezadowolenie. Te części nie mają żadnych przerywników. To po prostu zwykły, długi tekst, który nie jest podzielony na rozdziały. Przez co po prostu lecimy z czytaniem bez żadnego przystanku. Wydarzenia zmieniają się, sytuacje następują jedna po drugiej, a my nie dostajemy żadnego wyróżnika, który mógłby dać nam znać, że to na tym zdaniu skończyliśmy ostatnio czytać. Jestem osobą, która czyta od rozdziału do rozdziału. Nigdy nie przerywam w trakcie, więc robienie tego tutaj było dla mnie po prostu irytujące. Tym bardziej, że wcześniej wspomniana część ma prawie dwieście stron. Wyobraźcie sobie jaka musiała być to dla mnie katorga.

Do „Tamte dni, tamte noce” miałam dwa podejścia, bo za pierwszym nie potrafiłam przez to przebrnąć. Autor ma dość specyficzny język i można też uznać, że stosowana przez niego narracja jest nieco niespotykana. To znaczy, pierwszoosobowa, czyli mogłoby się wydawać, że nic nadzwyczajnego, ale poprowadzona inaczej niż zwykle. Przyznam, że uznaję to za minus. Czułam wkurzenie. Nie podobało mi się zlanie wszystkiego w całość, przeskakiwanie z wątku na wątek, tak niespodziewanie. Do tego Elio, jako inteligentny nastolatek, bywał niekiedy dla mnie zbyt filozoficzny. Połączenie tego wszystkiego w całość dawało mi solidną dawkę irytacji.

„Kilka dni temu jego stopa była na mojej. Teraz nie miał dla mnie choćby jednego spojrzenia.”

Szczerze? Oczekiwałam fajerwerków. Ale ta historia mnie znudziła. Nuda krzyczała i plątała się pod nogami. Miałam ochotę rzucić tę książkę w kąt i do niej nie wracać, lecz chyba mam jakieś zapędy masochistyczne. Albo jestem bardzo wytrwała! Naprawdę, sytuacje opisywane przez głównego bohatera były dla mnie kiepskie, nie robiły na mnie większego wrażenia. Dodatkowo w niektórych momentach przechodziło mi przez myśl, że to trochę ordynarne. To, co miało wzbudzać pożądanie, zagęszczać atmosferę, dodawać dreszczyku podniecenia, było trochę odrażające. Dla tych, którzy czytali – sytuacja z brzoskwinią. Mówię temu stanowczo nie. Jakby to uściślić, wyobrażam sobie coś dorosłego, coś życiowego, a raczej określiłabym to jako dziecinne, młodzieńcze, szczenięce…

Ostatnia część książki jednak przypadła mi do gustu. Jakoś tak mnie ruszyło, ale nie na tyle, abym zmieniła całkowicie zdanie. Domyślam się, że „Tamte dni, tamte noce” mają wiele zwolenników, lecz ja do tej grupy nie należę. Jakoś nie przypadło mi do gustu. Nie wiem już czy to przez zbyt filozoficzny, może trochę zmetaforyzowany język autora, czy te nieszczęsne długie części bez przerywników, czy na dobrą sprawę bohaterowie, do których nie pałałam większą sympatią. Skumulowało się trochę tego wszystkiego. Może było tak tylko w moim przypadku, ale męczyłam się niemiłosiernie. Wręcz przymuszałam się, aby to przeczytać. Mózg mi wysiadał, jak widziałam te kolejne, niekończące się opisy. Ileż można!

4/10

Tym akcentem żegnam się z Wami. Czytaliście twórczość André Aciman?

Trzymajcie się ciepło, do następnego! 💜

16:09

„Żniwiarz: Trzynasty Księżyc” – Paulina Hendel | Recenzja + tłumaczę się

„Żniwiarz: Trzynasty Księżyc” – Paulina Hendel | Recenzja + tłumaczę się

Od przeczytania poprzedniej części („Żniwiarz: Czerwone Słońce”), minęło dość sporo czasu. Początkowo miałam niemały problem z poprzypominaniem sobie kto kim jest. Nie da się ukryć, że imion pojawia się tutaj naprawdę wiele, a niewnoszące nic do fabuły postacie wciąż przeplatają się ze sobą. Jednak nie to jest tutaj najważniejsze. Przy pierwszym tomie Ż n i w i a r z a byłam naprawdę zainteresowana i zadowolona, przy drugim nieco się zawiodłam, a przy tym nic się nie zmieniło. Nadal klapa. To znaczy, jestem mniej zawiedziona niż ostatnio, gdyż po prostu nie miałam żadnych oczekiwań, tak jak w przypadku Czerwonego Słońca. Ale i tym razem dostałam mnóstwo zapychaczy, nieciekawych wątków, opisów walk, które były aż do bólu przewidywalne. Naprawdę tak poprowadzona historia sprawia, że mam ochotę porzucić tę serię i do niej nie wracać. Powoli szkoda mi pieniędzy na coś, czego czytanie mnie męczy. I oczywiście po gwiazdkach (5/10 na lubimyczytać.pl) nie można zauważyć mojego wielkiego rozczarowania, bo nie twierdzę, że ta książka jest zła. Nie. Czytałam o wiele gorsze pozycje. Paulina Hendel ma naprawdę dobry styl pisania, czyta się to lekko, ale mam wrażenie, że potencjał na tę opowieść jest o wiele większy, a dostajemy tylko ledwo muśnięte wątki. Nie czuję więzi z żadnym bohaterem. Nie byłoby mi przykro, gdyby któremuś coś się stało. No dobra, może oprócz Aleksa. Ten dzieciak jest naprawdę świetny i jego wątek był chyba jednym, który mnie chociaż na chwilę wciągnął. Końcówka też była dobra, ale jeśli przez 350 stron umieram z nudów, aby poczuć tylko dreszczyk emocji na ostatnich 100, to chyba jednak jest coś mocno nie tak. Żeby była jasność – rozumiem jeśli komuś się to podoba, ale naprawdę czuję się zawiedziona, bo po pierwszym tomie miałam większe oczekiwania. Zresztą, jestem na takim etapie w swoim życiu, że czytając książki dostrzegam sporo błędów logicznych lub po prostu niespójnych momentów. I w Trzynastym Księżycu również znalazłam kilka takich potknięć. Przyznaję, były to głupotki, których przeciętny czytelnik mógłby nie dostrzec. Po prostu wszystkie te niespójności razem wzięte, sprawiają, że moja ocena leci automatycznie w dół. Końcówka była na tyle interesująca, że nie porzucę tej serii, ale jeśli nic się nie poprawi, to niestety, ale kolejna ocena będzie już znacznie niższa.

„Cudnie – pomyślał Waldemar. Alkoholik, schizofrenik i kibol na tropie demona... Brzmi jak początek kiepskiego dowcipu.”

Nie mogłabym nie wspomnieć o poczuciu humoru bohaterów. Cóż, dla mnie balansuje na granicy zażenowania i cringu. Może to ze mną jest coś nie tak, ale żarty lub sceny komediowe napisane przez panią Hendel to jakaś abstrakcja. Kompletnie do mnie nie trafiają, nie śmieszą, nie odpowiadają. Ach, znowu odzywa się we mnie ta krytyczna strona, ale niestety nic na to nie poradzę. A Wy czytaliście już tę książkę? Jak Wasze wrażenia? Zapraszam do dyskusji w komentarzach!

5/10

Nadszedł ten moment, w którym muszę się troszkę wytłumaczyć. Nie było mnie tutaj naprawdę kupę czasu. Z dnia na dzień dopadła mnie po prostu niechęć do czytania. Zastój czytelniczy mam na dobrą sprawę do teraz, ponieważ nie wróciłam do dawnej formy. Nie czytam tak wiele, jak wcześniej. Zaczynam na nowo raczkować w tym książkowym świecie. Idzie mi coraz lepiej i chyba powrót tutaj napędza mnie jakąś niewidzialną siłą i zachęca do czytania. Dzielenie się opinią sprawia mi radość, więc można to nazwać moją kuracją. Nie obiecuję, że będę tutaj regularnie, bo to nigdy się nie sprawdza. Ten blog to dla mnie odpoczynek, dobra zabawa. I nie oczekuję tłumów, ale jeśli macie choć chwilkę czasu, to będzie mi miło jeśli znów tu zagościcie. Moje stare posty zostały trochę poprawione [mały update, jednak nie zdążyłam tego zrobić, ale wkrótce się za to wezmę], ale generalnie nic się nie zmieniło. Na koniec tylko dodam, że cieszę się, że znów tu jestem. 

Za zdjęcia dziękuję Mateuszowi z blueobjectglass. Wchodźcie na jego instagrama!

Trzymajcie się ciepło i do następnego! 💓

14:01

"Powiedz wreszcie prawdę" - Dana Reinhardt | Recenzja

"Powiedz wreszcie prawdę" - Dana Reinhardt | Recenzja
River jest bezgranicznie zakochany w swojej dziewczynie Penny. Nie wyobraża sobie bez niej życia, dlatego gdy zostaje porzucony, traci wszystko, w co do tej pory wierzył. Niespodziewanie trafia do Drugiej Szansy, grupy, do której uczęszczają nastolatkowie z problemami. Złośliwy los i przypadkowe sytuacje wplątują go w sieć kłamstw i zmuszają do fantazjowania, zaplatając życie coraz dotkliwiej. A dookoła niego pojawiają się dylematy innych ludzi, starzy i nowi przyjaciele wyczuwający nieszczerość, zatroskana rodzina i rodzące się nowe uczucie. Czy miłość może być uzależnieniem? Gdzie przebiega granica pomiędzy wzajemnym oddaniem a całkowitym wyrzeczeniem się własnej osobowości?

Tę pozycję można przeczytać w jeden dzień. Przy pojedynczym posiedzeniu wystarczą dwie godziny, gdyż książka ma około dwustu trzydziestu stron. Przez wszystkie rozdziały miałam wrażenie, że płynę, ponieważ tekst napisany jest przyjemnym, prostym językiem. Niewątpliwie zrelaksowałam się.
"- Gdyby nie ty, pewnie nadal stałbym na niewłaściwym przystanku autobusowym."
Siedemnastoletni River jest łagodnym, sympatycznym oraz uroczym chłopakiem. Bardzo go polubiłam. Jego narracja jest nieco sarkastyczna i momentami zabawna, ale on sam w sobie jest raczej nieporadny oraz wrażliwy. Zaczarował mnie tak, że tym czarem skradł moje serce pomimo tego, że jest kłamcą, stalkerem, nie umie tańczyć i nie ma prawa jazdy. Czuję się jakby był moim bratem albo przyjacielem. Rozczula mnie. Prawdę mówiąc każdy bohater występujący w tej historii przypadł mi do gustu. Oprócz Penny. Jakoś nie potrafiłam znieść tej dziewczyny. Była niewdzięczna i w sposób w jaki potraktowała Rivera, no cóż, nie należał do najmilszych. Ale za to Daphne, Natalie, Maggie, Will, Leonard, Luke, Christopher i Juana, to postacie, które naprawdę lubię. Pod tym względem jestem zadowolona.

Fabuła jest dosyć prosta, ale na pewno oryginalna. Krótka, lecz wciągnęła mnie. Autorka porusza wiele tematów. Przede wszystkim kładzie nacisk na to, jak potrzebna jest rozmowa. Czasem porozmawianie z kimś o naszych problemach, pomaga najbardziej. Myślę, że tego brakuje w innych książkach. Tego zdrowego podejścia do ważnych spraw. Dana Reinhardt ukazuje również jak łatwo można wpaść w wir kłamstw. Jedno kłamstwo, ciągnie za sobą kolejnych pięć i trudno przestać. Nawet jeśli nie ma się złych zamiarów.
"Ciało mi zlodowaciało, z tym, że głowa stanęła w ogniu. Zupełnie jakbym był wybrakowanym superbohaterem, obdarzonym całkowicie bezużyteczną, autodestrukcyjną mocą."
Podsumowując, lektura godna polecenia. Zdaję sobie sprawę, że recenzja jest krótsza niż zawsze, ale nie jest to obszerna książka, o której mogę się rozwodzić godzinami. Myślę, że najważniejsze wątki zostały poruszone. Zresztą, nie chcę więcej spoilerować. Zachęcam do sięgnięcia po Powiedz wreszcie prawdę. Do tej pozycji na pewno wrócę. Wspomnę jeszcze, że zakończenie było takie, jakie powinno. Jak to River skomentował: '"Tyle że to wcale nie był koniec. I nie był idealny. Był więcej niż idealny - był dobry". Tymi słowami będę się z wami żegnać. Macie tę książkę w planach? Trzymajcie się i do następnego!

Za darmowy egzemplarz dziękuję:

07:30

"Egomaniac" - Vi Keeland | Recenzja

"Egomaniac" - Vi Keeland | Recenzja
Nigdy nie sięgnęłam po stricte erotyka. Egomaniac jest pierwszą tego typu książką, którą udało mi się przeczytać. Czy Vi Keeland odniosła sukces i wciągnęła mnie do świata, przepełnionego namiętnością i seksem? Przekonaj się!

Emerie Rose poznaje Drew Jaggera w nietypowych okolicznościach. Bierze go za przestępcę, który włamał się do jej biura. Okazuje się jednak, że mężczyzna jest właścicielem lokalu, a Emerie została oszukana przez człowieka, który wynajął go jej bezprawnie. Po kilku godzinach spędzonych na posterunku Drew lituje się nad dziewczyną i składa ofertę nie do odrzucenia. W zamian za pomoc w biurze pozwala jej zostać w lokalu, dopóki nie znajdzie własnego. Terapeutka małżeńska i cyniczny prawnik rozwodowy zostają skazani na pracę obok siebie. Pełna temperamentu Emerie powinna być wdzięczna i nie komentować pracy Andrew. Nie może się jednak powstrzymać. Para wdaje się w potyczki słowne i dokucza sobie na każdym kroku. A przyciąganie między nimi jest coraz większe.
"- Co cię tak śmieszy?
- Nie jesteś z Nowego Jorku, prawda?
- Nie. Dopiero co się przeniosłam z Oklahomy. Ale co to ma do rzeczy? 
- Przepraszam, ale muszę ci to powiedzieć. Zostałaś oszukana, Oklahoma."
Myślę, że na początku powinnam napisać o plusach tej historii. Przede wszystkim jest to bardzo zabawna opowieść i nieraz śmiałam się ze słownych potyczek między głównymi bohaterami. Szczególnie ich pierwsze spotkanie niezwykle mnie rozbawiło, aczkolwiek w późniejszych rozdziałach nadal pojawiają się śmieszne momenty. Uwielbiam, gdy postacie mają taką relację i droczą się z sobą. Dodaje to takiej dowcipnej nuty do całej książki, a moje serce łapie w swoje sidła.

Warto zaznaczyć, że Egomaniac nie jest wyłącznie poświęcony fragmentom, w którym Emerie i Drew postanawiają trochę się ze sobą zabawić. Chociaż takich momentów, szczególnie w drugiej części, jest naprawdę bardzo dużo. Jednakże autorka stara się nam przybliżyć przeszłość Andrew, w której przez ostatnie siedem lat wydarzyło się parę interesujących rzeczy. Poznajemy jego byłą żonę i pewnego chłopca (i muszę tutaj zaznaczyć, że jest przeuroczy). Z kolei Emerie (czy tylko mi podoba się jej imię?) opowiada nam o... a przekonajcie się sami! Nie chcę zdradzać zbyt wiele, bo lektura jest krótka (liczy ponad 300 stron + czcionka większa niż przeciętna), więc mam wrażenie, że napisanie czegokolwiek jest już spoilerem, a nie chcę wam zabierać przyjemności z czytania.
"- Jeśli pokazujemy sobie sztuczki, to ja też mogę ci kilka pokazać."
Jeśli chodzi o głównych bohaterów, to muszę przyznać, że ich polubiłam. Nie jakoś szczególnie, ale zdobyli moją sympatię. Emerie to temperamentna kobieta i potrafi postawić na swoim. Za to Drew to taki urodzony kobieciarz, który zawsze wie, co zrobić lub powiedzieć, aby kogoś zauroczyć. Nie mogłabym nie wspomnieć o Romanie, czyli najlepszym przyjacielu Andrew. Ich początek przyjaźni także ma ciekawą historię. Poza tym Roman jest świetny. Zabawny, z magnetyczną osobowością i do tego lojalny. Taki prawdziwy przyjaciel, który wskoczy za tobą w ogień, ale gdy robisz głupoty, to potrafi postawić cię do pionu i sprowadzić na dobrą drogę. Rodzice Emerie też wydają się bardzo mili, chociaż ich poznajemy dopiero pod koniec. Jest jeszcze Alexa oraz Beck, jednak ich powinniście poznać sami, gdyż ponownie nie chcę zdradzić niektórych wątków.

Ale... No właśnie, zawsze pojawia się jakieś ale. Ale nie jest to aż tak dobra lektura jak mogłoby się wydawać. Mimo plusów, które wymieniłam, pojawią się też minusy. Egomaniac nie jest czymś niezwykłym, a wręcz powiela schematy, które znamy od podszewki. Nie ma zaskakujących wydarzeń, które wbiłyby nas w fotel, nie otwieramy buzi ze zdziwienia. Jest to raczej książka na jeden wieczór, lekka i przyjemna, którą po pewnym czasie zapomnimy. Nie mówię, że wspominam ją źle, lecz nie będę jej wychwalać i co chwilę polecać. Było w porządku i tyle. Bez ochów i achów. Jeśli lubicie pozycje, które nie wymagają zbyt wiele, to Egomaniac jest dla was. Choć dla osób, czytających powieści tylko o takiej tematyce, może wydawać się przeciętny, gdyż to nic odkrywczego.

Podsumowując, można opisać tę książkę jednym słowem, a jest nim: okej. Zwykłe okej. Bez szału, ale też nie jest to kiepskie. Zapewniło mi to rozrywkę na parę godzin, ale myślę, że po pewnym czasie zapomnę połowę historii i będę pamiętała tylko o tym, że to erotyk. Czytaliście? Zamierzacie czytać? Napiszcie w komentarzach, a tymczasem trzymajcie się i do następnego 😄
Copyright © OD KSIĄŻKI STRONY , Blogger